niedziela, 30 września 2012

JESTEM TAM GDZIE JESTEM ,DOLECIAŁAM LOT NIE BYŁ TAK STRASZNY JAK SIĘ OBAWIAŁAM .NIE OBYŁO SIĘ BEZ MAŁYCH PROBLEMÓW,PRAWIE BYM NIE POLECIAŁA,OKAZAŁO SIĘ ,ŻE NA LOTNISKU NIE CZEKAŁAM TAM GZIE POWINNAM CZEKAĆ,DO SAMOLOTU WSIADŁAM JAKO OSTATNIA,GDYŻ ŚREDNIO MOŻNA BYŁO UZYSKAĆ JAKICHKOLWIEK INFORMACJI,ALE UDAŁO SIĘ.W SAMOLOCIE PRZY STARCIE I LĄDOWANIU MIAŁAM POTWORNE ZAWROTY GŁOWY ALE DAŁAM RADĘ,WYTRZYMAŁAM.ANGLIA MNIE URZEKŁA .WSZYSTKO MI SIĘ PODOBA ,ROŚLINNOŚĆ ,STARE BUDOWLE ,ZWIEDZIŁAM KILKA CIEKAWYCH MIEJSC. MINUS- TO BRAK KOMUNIKACJI JĘZYKOWEJ,NIE ZNAM ANGIELSKIEGO,POWOLUTKU SIĘ UCZĘ . PO ZA TYM OGROMNA TĘSKNOTA ZA RODZINĄ KTÓRA ZOSTAŁA W POLSCE,STRASZNIE TĘSKNIĘ I CHCIAŁABYM JUŻ BYĆ Z NIMI .A MUSI JESZCZE TYLE CZASU UPŁYNĄĆ ŻEBYM MOGŁA DO NICH WRÓCIĆ.JEST MI CHOLERNIE CIĘŻKO .CHCIAŁABYM ŻEBY W TEJ POLSCE WRESZCIE COŚ SIĘ ZMIENIŁO ,ABY BYŁA NORMALNA PRACA I GODNA PŁACA,ALE NA TO CHYBA SIĘ W NAJBLIŻSZYM CZASIE NIE ZANOSI.WIĘC MUSZĘ JAKOŚ WYTRZYMAĆ DO TEGO MAGICZNEGO DNIA 24 GRUDNIA.

niedziela, 5 sierpnia 2012

To już dwa i pół roku od zakończenia terapii,jak ten czas szybko leci hmmm.Dzisiaj już nie myślę o swoim hcv, no może czasami ,kiedy muszę iść na jakieś badania.Wypieram chorobę ile się da i myślę iż to dobry tok myślenia.Moje doświadczenie z hcv ,wzmocniło mnie , stałam się odważniejsza ,do tego stopnia iż postanowiłam w pewien sposób przewartościować swoje dotychczasowe życie.Wyjeżdżam do pracy za granice ,kiedyś w moim przypadku było to nie do pomyślenia .Przed chorobą nigdy bym się na to nie zdecydowała ,ja matka polka miałabym zostawić wszystko i wyjechać,o nie.A teraz tak ,dojrzałam do takich zmian .Jedyny ,ten najważniejszy problem to moja pamięć ,interferon zabrał mi ją na tyle ,że mam problemy z nauką obcego języka,mimo tego wiem ,że jakoś sobie poradzę.A i jeszcze coś ,cholernie boję się lecieć.Ale chyba dam radę heheh.
ZWYCIĘŻAJĄ CI KTÓRZY SIĘ NIE PODDAJĄ.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Wizyta w gabinecie stomatologicznym ciąg dalszy.
Tym razem w innym gabinecie ,ja jako obserwatorka .Pacjentka po borowaniu ,wypluwa krew,pewnie coś się uszkodziło podczas tego zabiegu ,może dziąsło nie wiem .Pani asystentka stomatologa,po wszystkim czyści narzędzia i to jaaak?Bierze w swoje dłonie ligninę czy jak to się tam nazywa,oczywiście na rękach nie ma ona rękawiczek ,pryska czymś tam (pewnie środkiem dezynfekującym),raz,dwa, niby czyści no ze dwa razy przejedzie i co robi?
Chowa tą ligninę do kieszeni fartucha,hehehheh po jaką cholerę no tego niestety nie wiem.A był kosz ,naprawdę był.Ręce opadają.I to też był gabinet prywatny.

czwartek, 7 czerwca 2012

Odważyłam się wreszcie na wizytę u stomatologa.Kiedyś tu pisałam jak bardzo się boję ,aby ponownie się nie zakazić.Poszłam do gabinetu w którym była wcześniej moja znajoma ,ona również jest zakażona wirusem C .Standardowe pytanie stomatolog,na temat chorób między innymi o choroby zakażne .Ona się przyznała do wirusa.I wtedy się zaczęło...,czy pani myśli że ja będę się narażała na takie niebezpieczeństwo?Nie przyjęła jej.Ja niestety, nie przyznałam się że miałam takiego wirusa ,wiedziałam już ,iż gdybym tak zrobiła,nie zostałabym przyjęta.Mam wyrzuty że tego nie zrobiłam ,ale czy miałam inne wyjście?Mimo panicznego strachu obserwowałam ,czy oni przestrzegają podstawowych zasad higieny.Niestety   w jednych rękawiczkach które chirurg miał założone na ręce ,usuwał mi zęba ,po czym przechodził do innego gabinetu ,dotykając kolejno klamek,innych rzeczy wracał do mnie.I co ja mam myśleć w takiej sytuacji,czy już mnie zakaził?czy dzięki mnie (gdybym w tej chwili miała nawrót)
mógł zakazić innych.Mętlik w głowie,przyznawać się czy nie?Leczyć zęby czy nie?Ja zaryzykowałam czas pokaże jak to się skończy przede wszystkim dla mnie.




Ostatnio miałam wykonane usg jamy brzusznej,wątroba była na pierwszym planie ,wszystko jest oki .Wątróbka prawie jak nówka.
Alat 10 ,aspat 16 czyli transy jak u noworodka hehehe. 

wtorek, 5 czerwca 2012

Przeniosłam tego bloga z onetu ,gdyż tam porobiły się chocki -klocki.Okazało się że część moich postów zaginęło,nie mam pojęcia dlaczego tak się stało.Natomiast wiem że nie ja jedna blogerka z onetu uciekłam .Mam nadzieję że czytający tamtego bloga odnajdą mnie tutaj.


Dziś byłam na ostatniej wizycie u hepatologa,odebrać oficjalny wynik mojego leczenia.Pierwsze co mnie zaskoczyło to czas trwania wizyty pacjenta w gabinecie lekarskim.Jak do tej pory wizyta trwała średnio 5 min,a tu zaskoczenie ,każdy siedział ok 20 min.Fakt inny lekarz ja u tej pani byłam po raz pierwszy.Przyszła moja kolej ,weszłam przedstawiłam się i powiedziałam o co chodzi.Zapytała kiedy skończyłam leczenie ,blablabla i się zaczęło.Właściwie o jaki wynik mi chodzi i co ja chcę.To ja jej mówię że ostatnie rna jakościowe robiłam 4 miesiące temu i chcę poznać wynik(ja już go znałam ,gdyż został mi ogłoszony drogą nie oficjalną ale oficjalną nie).Na to ona ,że kto w ogóle mi dał skierowanie na taki wynik,czy ja wiem jak to badanie jest drogie?No ja jej na to, że pani doktor x mi dała i wiem jakie jest drogie to badanie.A ona do mnie ,,ze jeśli po pół roku od zakończenia terapii miałam minusa to znaczy iż jestem w remisji i jest to ostateczny wynik,i po co robiłam to następne badanie skoro jest tak DROGIE skoro jestem wyleczona.Jeśli byłoby coś nie tak ,to alaty miałabym złe ,na to ja że wiem o kilku osobach ,którym wirus się wrócił nawet po 5 latach , ona iż leczyła kilkaset pacjentów i w jej karierze nie miała ani jednego takiego przypadku.Na to ja ,czy to znaczy że dochodziło do ponownego zakażenia?Ona -to mało prawdopodobne.A w ogóle to pacjenci nie słuchają co lekarz do nich mówi.Jestem wyleczona i powinnam się od niej odczepić,to moje zdanie na ten temat.A wracając do alatów ,to ja przed leczeniem miałam tylko lekko ponad normę i co i od cholery wysokie rna ilościowe jak to wytłumaczyć?Znam osoby które mają je nawet w normie i mają wirka.I co to za logika?Nie no po prostu trafiła mi się dziś lekarka jak ta lala.Na szczęście to była moja ostatnia wizyta w tej przychodni i nic więcej już od niej nie będę chciała.Smutne jest tylko to, że nie liczy się pacjent ,bo to za DROGI interes i zawraca komuś gitarę.
kinga (20:34

22 stycznia 2012
Taka ciekawostka
Chorzy z zaawansowanym wirusowym zapaleniem wątroby typu C ,lepiej reagują na leczenie,gdy podczas leczenia piją kawę.Naukowcy z amerykańskiego National Cancer Institute zauważyli ,że przyjmując rybawiryne i peginterferon ,ludzie wypijali 2-3 filiżanki kawy dziennie ,2 krotnie częściej reagowali na leczenie niż osoby nie sięgające po małą czarną.Spożycie kawy było związane z niższym poziomem enzymów wątrobowych,ograniczeniem postępów przewlekłej choroby i zmniejszeniem częstości występowania nowotworu wątroby-ujawnia dr Neal  Freedman.
Mi babcia mówiła- nie pij tyle kawy bo wątrobę sobie rozwalisz.A tu proszę może dzięki kawie mam wątrobę w takim stanie w jakim mam.Bez kawy mogłoby być gorzej.
Może warto by skorzystać z tych odkryć amerykańskich.
Ja teraz mogę tylko jedną dziennie ,a to dlatego że biorę tabsy na ciśnienie ,szkoda bo tak ją lubię. 
kinga (17:13

Piszą do mnie osoby które są na terapii ,bądż są tuż przed leczeniem,albo tacy którzy mają osobę z rodziny chorą na hcv.Chętnie odpisuję ,opowiadam o swoim doświadczeniu w tej walce.Pytają jak to było u mnie ze zrozumieniem najbliższych mojej sytuacji w tamtym okresie.Było ciężko ,nawet bardzo ciężko.Mimo tego iż przygotowywałam rodzinę wydawałoby się na wszystko,złe samopoczucie ,niemoc czy też depresje.Wiele to nie dało .Pamiętam przed leczeniem bardzo się bałam właśnie depresji ,żeby tylko mnie nie dopadła,no i nie miałam Jej,ale nie przypuszczałam że może dopaść mnie agresja.Nawet wtedy nie wiedziałam chyba że ona może wystąpić.Niestety wystąpiła ,co najbardziej przeraziło moją rodzinę.Czy oni mnie rozumieli?Myślę że nikt nie rozumie osoby która bierze takie leki,złego samopoczucia spowodowanego słabą morfologią ,niemocy ,bezradności ,zamknięcia tak jakby w kokonie z którego wychodzi się po skończeniu leczenia.Rozumieją ci którzy są w takiej samej sytuacji.Czy można do zdrowych osób mieć o to pretensje?Wtedy miałam ,dziś już nie.Bo z kąt oni mają wiedzieć jak to jest,mogą się tylko domyślać.Z biegiem czasu będziemy wybaczać wszystkim że wtedy byliśmy sami,opuszczeniu ,zostawieni samym sobie.Zrozumiemy ,że w tamtym okresie byliśmy pod wpływem leków,które robiły sieczkę w głowie.Ale trzeba pamiętać ,iż leczenie kiedyś się skończy i wszystko wróci do normy.U mnie trwało to dość długo ,półtora roku ale wróciło.
Dla tych którzy się pytają czy jest różnica między samopoczuciem z przed terapii a teraz.Otóż jest duża ,nie przysypiam już podczas dnia ,jestem na pełnych obrotach prawie przez 24 h na dobę.Nie ma wzdęć ,nie strawności.Bardzo dobre alaty ,aspaty,lepsza koncentracja nauczyłam się nawet ostatnio na pamięć swojego numeru telefonu hehehhe.
Cieszę się najbardziej z tego, iż moim przykładem ,moimi 3 minusami daję nadzieję osobą leczącym się, czy też tym którzy zastanawiają się nad decyzją podjęcia leczenia,że jednak warto się leczyć .Warto podejmować tak ciężką walkę ,warto przejść przez tak wyboistą drogę ,aby na końcu jej otrzymać upragnionego minusa.
Chciałabym jeszcze przypomnieć ,że można otrzymać wsparcie na stronie Prometeusze.Tam znajdziecie czat,codziennie o 21,są tam osoby ,które pomagają ,odpowiadają na trudne pytania.Jest też lista dyskusyjna,można pisać e-maile,zawsze ktoś odpisze.Ja również chętnie odpowiem na pytania ,na tyle ile będę umiała.
Wystarczy na moim blogu wejść w boczny pasek -tam pisze ,napisz do mnie i e-mail dojdzie do mnie.
kinga (13:09


30 grudnia 2011
Ogłaszam wszem i wobec 
Mam trzeciego minusa.
Pan doktor wielkiej sławy ,który mi oświadczył  tuż przed leczeniem z wielką złośliwością ,że lekiem którym się leczyłam nie uda mi się wyleczyć był w wielkim błędzie.Mnie się udało.Powinnam iść do niego i powiedzieć mu co myślę o jego podejściu do pacjenta.Ale niech się wali mam go gdzieś .Nigdy nie zapomnę Jego sarkazmu .Ja na złość Jemu dopięłam swojego,mam tylko nadzieję że On nigdy nie będzie musiał stanąć przed takim lekarzem jak ja.Życzę mu tego.
Szczęśliwego Nowego Roku 2012.
Udało mi się heheehhehe.
kinga (17:30

15 listopada 2011
Kiedyś już chyba na ten temat tu pisałam,ale dziś napiszę jeszcze raz.Mówić czy nie mówić ludziom ,o posiadaniu czy też uśpieniu hcv.Otóż pod żadnym pozorem nie mówić.Ukrywać ,ukrywać ile się da.Ja durna powiedziałam w pracy ,zresztą w moim przypadku nie dało jakby się ukryć.Kiedyś tu może już pisałam albo i nie,jak doszło do tego że koleżanki się dowiedziały o moim hcv.Może przypomnę ,a mianowicie na początku mojej pracy,nie dawno po tym jak się przyjęłam do niej ,poprosiłam szefową o dzień wolny ,który potrzebny mi był na wizytę do lekarza.Zapytała do jakiego lekarza idę ,powiedziałam zgodnie z prawdą ,że do hepatologa.Traf chciał że i ona na ten dzień też miała wizytę i to do tego samego hepatologa co i ja.Mało tego miała wyznaczoną godzinę po mnie.Wtedy też ja dowiedziałam się o swoim hcv,wychodząc zapłakana z jego gabinetu.Ona zapytała co się stało a ja wszystko jej powiedziałam .Po drodze do domu ona powiedziała mi że też ma hcv,zakaziła się w pracy od pacjenta.Tyle,że ona nie kryła tego i w pracy zaczęła gadać na ten temat przy moich koleżankach,pocieszając mnie że będzie dobrze.I w ten o to sposób dowiedziały się moje koleżanki.Ja pracuje w malutkim zakładzie ,jestem zwykłą szwaczką ,wszystkie o sobie dużo wiemy,wydawało mi się że chcąc być lojalną w stosunku do koleżanek nic nie będę ukrywała .Na temat wirusa wiedzą ode mnie naprawdę dużo,powiedziałam im jak dochodzi do zakażenia itd.Ale dziś dowiedziałam się od jednej z nich ,że tak naprawdę  główno wie na temat zakażenia i po prostu się mnie boi.Mowa była na temat ręcznika do wycierania rąk,który mamy zawieszony w łazience .Zdaniem koleżanek ,zresztą moim też powinny być powieszone ręczniki papierowe,ale szefowa uważa pewnie ,że taniej będzie zawiesić zwykły ręcznik który można prać.I właśnie ta jedna koleżanka powiedziała niby mimochodem ,że w ten sposób można zarazić się różnymi chorobami,wiedziałam że dotyczy się to mnie.Ja zauważyłam ,że ona nie wyciera rąk w ten cholerny ręcznik,ale nie przypuszczałam że tak się boi,iż się zakazi ode mnie.Wkur.......się strasznie przecież ja sama uważam na wszystko aby nie dochodziło do zagrażających sytuacji,do takiego stopnia że nie pozwalam swoją  łyżeczką zamieszać komukolwiek ,czasami dziewczyny mylą je.Wszystko mam swoje nóż, widelec szklankę i talerzyk.Dlatego też nie mówcie nikomu o hcv ,nie warto nie przechodżcie takiego upokorzenia jak ja dziś.
kinga (18:02


01 listopada 2011
Dziś Święto Zmarłych dzień refleksji i zadumy.Nie cierpię tego święta i nie chodzę na cmentarze.I tu zaczyna się problem,dlaczego muszę tłumaczyć się każdemu z osobna ,że nie idę w tym dniu Tam.Nie chodzę bo nie,to nie wystarcza,każdy chce wiedzieć -dlaczego?Szanuję zmarłych bardzo ,pamiętam o nich kupuję im kwiaty i znicze,ale osobiście ich nie zanoszę.Może kiedyś będę na tyle silna ,aby uczestniczyć w tym święcie jak inni ,dziś nie jestem na to jeszcze gotowa.Dziś w moich myślach są zmarli z mojej rodziny jak i Andzia ,Paula  ,Jacek,Renata i inni blogowi znajomi których już nie ma wśród nas


20 października 2011
No to stało się ,oddałam krew na Rna jakościowe.Wynik będzie?No właśnie nie wiem kiedy będę go miała,gdyż wystąpił jakby problem.Teraz nie można wybłagać pani recepcjonistki,aby przemyciła wynik drogą telefoniczną.Wycfanili się i trzeba osobiście wstawić się u lekarza prowadzącego ,a ten oficjalnie uruchomi koputer i oficjalnie odczyta pacjentowi wynik.Tyle że jest mały problem,wynik ma być za jakiś miesiąc ,a do końca roku nie ma możliwości dostania się do lekarza prowadzącego.Na następny rok nie ma jeszcze zapisów.A jak już będą w styczniu to pewnie wyznaczą wizytę na jakiś mooooże lipiec,jak będę miała oczywiście szczęście.Na ta wizytę czekałam 7 miesięcy ,to teraz myślę ,że jakieś pół roku mi zejdzie.No zobaczymy ,zobaczymy a nóż widelec będę czekała 6 miesięcy hehehe śmieszna ta nasza służba zdrowia.Ale pani doktor mi powiedziała ,że jak teraz wyjdzie mi minus to żegnaj szpitalu Biegańskiego,więcej tam nie będę jeżdziła i niech wtedy cmokną mnie gdzieś.Jeszcze jedno wczoraj odebrałam alaty,mam 10 a aspatów 13.Takich wyników to ja chyba nigdy nie miałam ,jeszcze trochę to wogóle zostanę bez alatów heheh.Ciekawe czy można ich nie mieć?Uśmiechu życzę czytaczą


15 października 2011
Blisko rok temu znalazłam blog Andzi ,kobiety chorej na nowotwór oraz hcv.W lutym ja napisałam do niej a Ona do mnie.Obie jako małe dziewczynki  byłyśmy leczone w CZD w Warszawie .Ja na kręgosłup Ona na serce.Być może właśnie tam doszło do naszego zakażenia hcv.W 2009 ja zaczęłam leczenie ,Ona też miała zacząć ,dostała zaproszenie na leczenie.Jednak ona nie skorzystała z tego zaproszenia ,gdyż wtedy też dowiedziała się o swoim raku -nieboraku i wtedy też to była najważniejsza sprawa do załatwienia.Pozbyć się raka.Andzia to wspaniała, piękna kobieta,niezwykle mądra i ciepła.Mimo swojej ciężkiej choroby ,wspierała innych chorych między innymi mnie.Pamiętam jak jeszcze w tym roku walczyła o leki dla Niny też chorującej na nowotwór -Nfz odmówił sfinansowania leczenia.Andzia wtedy wystąpiła w telewizji ,mówiła jak ważne jest aby chorym nie zabierać nadziei. Andzia walczyła do końca.Ja wierzyłam ,że komu jak komu ale Jej się uda.Wygra z tym cholernym nieborakiem.Niestety 13 pażdziernika Ania odeszła na zawsze

25 września 2011
Jesień już przyszła,ale wciąż piękna pogoda niemalże lato.
U mnie wszystko w porządku ,nic nie boli ,nic nie dolega.
20 pażdziernika mam wizytę u zakażnika ,zobaczymy co mi powie ,czy da skierowanie na rna jakościowe?Ostatnie miałam robione ponad rok temu.Wiem że powinnam mieć zrobione ,ale też wiem że nie mają forsy na takie badania.
Może nie tak powinnam myśleć ,ale mało mnie w tej chwili interesuje temat hcv ,wyrzuciłam ten temat ze swojej mózgownicy i nie chce mi się myśleć czy mam nawrót czy też nie.Jak by był to wtedy będę się zastanawiać ,a teraz będę sobie dalej żyła jakby nic nigdy nie było.Pozdrawiam jesiennie.
kinga (15:21


24 lipca 2011
Kiedy byłam na leczeniu,zabrakło mi osób na których mi zależało .Wtedy zapomnieli o mnie,pewnie nie wiedzieli jak się odnależć w zaistniałej sytuacji.Miałam do nich ogromny żal,że zostałam sama ze sobą.Wiele razy tu pisałam o tym.Wtedy też poznałam nowych znajomych,tych wirtualnych.Nie wyobrażałam sobie dnia bez pogadania na czacie Prometeusze,mogłam tam się wygadać tyle ile chciałam.Bardzo angażowałam się w sytuacje innych chorych,o wszystkich się martwiłam ,przeżywałam ,chciałam pomagać na tyle na ile mogłam.Dzisiaj jest zupełnie inaczej ,dopiero teraz mój umysł doszedł do formy z przed terapii ,już nie jest mi potrzebna rozmowa z chorymi tak jak wtedy,nie staram się nikogo uszczęśliwiać na siłę.W pewien sposób staję się egoistką ,a może w ten sposób staram się zapomnieć co przeszłam.Wchodzę na czat ,ale już nie tak często,pewnie z przyzwyczajenia ale nie z potrzeby pogadania,coraz mniej ludzi na nim ,tych których poznałam w okresie mojego leczenia.W tej chwili nie dopuszczam już myśli że wirus może wrócić ,nie panikuje . Ktoś mnie ostatnio zapytał ile poznałam ludzi na czacie którym udało się zaleczyć wira ,przeraziłam się ,nie wiedziałam co odpowiedzieć ,gdyż z moich wyliczeń w tamtym okresie udało się to chyba 3 osobą włącznie ze mną.Padło jeszcze jedno pytanie - od czego zależy wyleczenie?Jedni mówią od nastawienia,trzeba być optymistą .Ja mam swoją odpowiedż -po prostu nie chcieć się leczyć.Ja właśnie podjęłam się leczenia wbrew sobie,nie chciałam tego leczenia a jednak dałam radę ,na tą chwilę wygrałam.Co będzie dalej czas pokaże.Alaty mam w dalszym ciągu jak dziecko 11 i 16.Najbardziej zdziwiona jestem jednym faktem ,nie potrafię już przewidzieć zmiany pogody ,przestały boleć mnie mięśnie i stawy.Najwyrażniej mój organizm potrzebował półtora roku od zakończenia terapii do całkowitego zregenerowania się .
kinga (19:33)


02 lipca 2011
Ponad rok temu poznałam dziewczynę na czacie "Prometeusze".Miała na imię Aśka ,była z Opola.Po terapii interferonowej ,która została jej przerwana po niespełna miesiącu leczenia.Interferon bardzo uszkodził jej organizm,uszkodził oko tak jak i mi nawet bardziej musiała przejść operacje oka,ale to nie było jeszcze najgorsze.Inteferon uaktywnił jej stwardnienie rozsiane ,którego wcześniej nie miała.Na początku naszej czatowej znajomości pospierałyśmy się,Ona zaczęła namawiać ludzi aby nie poddawali się takiemu leczeniu ,a ja wręcz przeciwnie.Póżniej utworzyła się między nami wirtualna przyjażń .Gadałyśmy ze sobą całe wieczory na czacie,tak po  prostu o życiu.Opowiedziała że jej partner nie dawno zmarł na hcv,nie leczył się ,opowiadała o synu 10 latku,że ma tylko jego.Gadałyśmy też na gg ,potem coraz rzadziej,zagadywałam do niej ,ale Ona nie chciała za bardzo rozmawiać .Kiedyś mi napisała ,że SM dało kolejny rzut ,trudno było jej się poruszać ,mówiła że ją bardzo boli.Cisza.Na gg pojawił się dziwny opis ,dziś nie pamiętam już treści ,mówił o śmierci.Napisałam do niej ,prosiłam żeby się odezwała,nic nie odezwała się .Nic nie mogłam zrobić .Nie znałam jej nazwiska ,wiedziałam tylko że ma na imię Aśka ,jest z Opola i ma 10 letniego syna , na którego mówiła Młody.Cisza trwała kilkanście tygodni ,nie było jej na czacie na gg,czułam że coś się stało.Pewnego razu na czacie pojawił się doskonale mi znany nik,szybko napisałam do niej ,a Ona nic ,ani słówka wyszła tak po prostu.Po około pół roku na gg wyświetliło mi się na gg Aśka -dostępna,znowu szybko napisałam i wtedy odpisała.To nie była Aśka-to była jej siostra.Napisała mi że Aśka targnęła się na swoje życie i walczy nie przytomna w szpitalu , nie wytrzymała tego wszystkiego ,nie dała rady za dużo chorób na raz.Nie mogłam w to uwierzyć ,czemu nie szukała pomocy ,czemu się poddała,przecież miała dla kogo żyć.Zmarła po kilku miesiącach nie odzyskawszy przytomności.Od jej siostry wiem ,że opowiadała jej o mnie ,mówiła Jej że mnie poznała na prometeuszach,że ze mną można góry przenosić.Noi co z tego ,skoro nie chciała dalej ich przenosić,rozmawiać a może nawet się spotkać.Strasznie mi szkoda, że nie było nam dane spotkać się w realu ,poznać jej syna ,po wygłupiać się tak jak to robiłyśmy na czacie ,śmiałyśmy się w tedy do łez,dzieliły nas wtedy monitory ale było tak miło.Wiem że Jej synem zajęła się siostra,niestety kontakt z nią mi się urwał ,kiedyś padł mi komp i wszystko się usunęło.10 lipca minie rok ,jak już Aśki nie ma.
Dziękuję że Cię poznałam ,dziękuję za tak krótką wirtualną znajomość .W mojej pamięci zostaniesz na zawsze.Kiedyś gdzieś tam daleko się spotkamy i wszystko sobie obgadamy.

kinga (18:48)


19 czerwca 2011
Za namową znajomych i nie znajomych odwołałam się od decyzji komisji orzekającej o niepełnosprawności.Ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko przyszła odpowiedż i już za dwa tygodnie powinnam wstawić się ponownie na ową komisję .I tu ;haczyk"na zawiadomieniu mam napisane ,że muszę na tej komisji przedstawić opinie konsultacji od neurologa,ortopedy i lekarza chorób wątroby.Czyli porażka ,do tych specjalistów u mnie czeka się od 6 miesięcy do roku czasu i naj zwyczajnie w świecie do 4 lipca to ja nie będę miała ani jednej konsultacji.Zadzwoniłam więc do sekretariatu wojewódzkiego zespołu orzekania i zapytałam co mam zrobić w takiej sytuacji,powiedziano mi że mam dwa rozwiązania ,wstawić się bez tych konsultacji ,wtedy przełożą mi termin do momentu zebrania wszystkich potrzebnych papierzysk albo złożyć podanie o przesunięcie terminu komisji.Napiszę to podanie ,gdyż stwierdzam że nie ma sensu jechać z niczym ,szkoda dnia i forsy ,bez tych papierzysk pewnie znowu bym miała decyzje odmowną.Także wszystko się przesuwa w czasie.A swoją drogą czy oni tam nie wiedzą że do specjalistów nie idzie się tak  z dnia na dzień?Mogę się założyć ,zrobili tak po złości hehehe.
Od dłuższego czasu nie bolą mnie mięśnie ani stawy czuję się dobrze ,no może troszkę pobolewają ,ale to już ze starości  hehehe  hehehe .Czyżby dochodzenie po terapii trwało do półtora roku od zakończenia leczenia?HMMM Oj chyba ja jestem tylko takim ciężkim przypadkiem hehe.Pozdrowienia dla czytających.
kinga (15:38)

20 maja 2011
Jakiś czas temu zaczęłam się starać o stopień niepełnosprawności,okazało się jednak że to nie takie proste w moim mieście.Na wezwanie na komisje orzekającą czekałam aż 9 miesięcy.W sumie pestka bo w innych miastach czeka się ok 2 miesięcy ,a u nas tylko 9.Nadszedł ten wyczekany dzień to był 10 maj.Grzecznie się wstawiłam na ową komisję i cóż?Otóż wspaniała i sędziwego wieku pani doktor po prostu mnie olała.Jak wcześniej pisałam w postach hcv to nie jedna choroba z którą się zmagam .Dla przypomnienia choruję też na kręgosłup(jestem po ciężkiej skomplikowanej operacji),zgniło mi półtora kręga
,był przeszczep kości pobrany z biodra poskręcany jest na 6 drutów ,miałam tracheotomie ,nie obracam szyją tak jak wszyscy bo mam takie ograniczenie.Do tego skolioza ,uszkodzona siatkówka ,nadciśnienie,jestem pocięta niemalże
   wzdłuż i wrzesz oraz nerwica . I co się okazało ?Otóż ta wiedzma z drwiną powiedziała że to tylko ropnie były TYLKO.Małpa jedna nawet mnie nie zbadała ,nie zobaczyła tego mojego biednego kręgosłupa jedynie co to zmierzyła ciśnienie ,które jeszcze żle zmierzyła bo wyszło jej 115/56 a ja nigdy takiego nie mam (w domu wyszło 120/80 czyli norma u mnie po tabsie na nadciśnienie)Wizyta trwała dobre 5 minut hehe.Odbiór orzeczenia osobiście za tydzień bo nie mają forsy na znaczek heheh.Wczoraj odebrane, okazuje się że nici z tego ,jestem zdrowa jak koń.Szlak mnie trafił ,starałam się tylko o stopień lekki nie chciałam ich zasranych pieniędzy.taki stopień mi potrzebny tylko albo aż do pracy aby w końcu ktoś mnie zarejestrował.U mnie w moim rejonie wszyscy prawie pracują na czarno ,nikt nie chce rejestrować ,a jeśli ma się stopień to i owszem szuka się takich pracowników.I co?i dalej muszę harować na czarno ,przez taką jedną starą małpę.A latka lecą i ja nie mam szansy na wypracowanie emerytury.Na starość będę żebrać pod kościołem bo cóż mi pozostanie.Komuno wróć.Po prostu  mam pecha ,przecież mogłam urodzić się zdrowa jak rydz i do nikogo nie miałabym pretensji.
kinga (20:46)

03 maja 2011
Nie wiem co się dzieje od dwóch dni bolą mnie okropnie mięśnie.Tyłek mnie tak boli jakby mnie ktoś skopał.Mam problemy ze wstaniem z łóżka,chodzę dziś jak połamaniec.Jak nie stawy to mięśnie,cholera nie było tak przed terapią.
kinga (21:09


28 kwietnia 2011
Dziś byłam na pogrzebie.Od momentu kiedy byłam na leczeniu nie znoszę pogrzebów ,nie cierpię.Niestety tak wyszło że musiałam teraz iść ,to była moja chrzestna ,która chorowała na marskość.Nie wiem czy spowodowana którymś wirusem ,ale teraz to nie istotne.Pogrzeb jak to pogrzeb ,chwila zadumy ,refleksji tyle że mi on na dobre nie wyszedł.Ja zagłębiałam się bardziej niż inni ,zastanawiając się nad sobą jak ja będę długo żyć i jakie to będzie życie.Nie mam jeszcze marskości,ale mam świadomość co wirus może zrobić i jakie są jego konsekwencje.Również jestem świadoma tego że On tylko śpi i że się może kiedyś obudzić. Na pogrzebie oczywiście spotkała się cała rodzinka dalsza i bliższa .Ja obserwowałam ukradkiem kuzynostwo, każdego z osobna i doszłam do wniosku ,że bardzo się wszyscy postarzeliśmy ,co prawda dawno ich nie widziałam ,ale daje się zauważyć jak ten czas nie ubłagalnie biegnie.Niedawno byliśmy dziećmi potem młodzieżą a teraz poważnymi ludżmi ,wszyscy przed lub po 40.Każde ze swoimi dziećmi,tyle że te dzieci to już młodzież,tylko patrzeć jak dziadkami będziemy.Szkoda że nie można zatrzymać czasu.
kinga (20:4


11 kwietnia 2011
Tego posta piszę już 3 raz jak teraz mi zniknie i nie zdążę go zapisać  to się poddaję i już nie będę pisać nic dzisiaj.A ja tymczasem oczekuję na wiosnę ,bo jak na razie jej ani widu ani słychu.Wietrznie deszczowo i tak strasznie zimno,a ja tak za nią  tęsknie ,bo to moja najbardziej ulubiona pora roku no ale przyjdzie mi chyba jeszcze trochę na nią poczekać.Nie wiem czy z powodu tej pogody ,ale mnie strasznie bolą stawy i to coraz częściej.Na początku bolały mnie te od nóg a teraz doszły te od rąk.Chyba że mój wirek się obudził i sobie we mnie szaleje.Tylko jak mam tego się dowiedzieć skoro wizytę u hepatologa mam dopiero w pazdzierniku.Ci co się leczą w Łodzi wiedzą o czym mówię i wiedzą jakie mamy problemy z dostaniem się do hepatolga.Już w marcu nie było zapisów do końca roku ,ponieważ szpital miał za mały kontrakt z nfz na ten rok.Ja powinnam mieć zrobione Rna jakościowe rok od zakończenia leczenia,który minął w lutym .Niestety szpital nie ma funduszy na takie badania i trzeba czekać na boskie zmiłuj się albo zrobić sobie na swój koszt.Po co w takim razie opłacać składki zdrowotne ,jeśli nie można z nich korzystać.Dobre jest stwierdzenie;Żyj chwilą a resztę można zinterpretować sobie samemu.
kinga (20:26)

16 marca 2011
Tak szybko mijają dni ,czas tak szybko leci a ja nie mogę nadążyć za tym wszystkim .Dopiero była niedziela a już jutro czwartek.Nie wiem czemu tak się dzieje, czy to może tak że robię się coraz starsza?Przeraża mnie starość ,ten mijający czas.Tak sobie myślę czasami ,że niedawno moje dzieci były takie małe ,a tu już nastolatki wyrosły.Szkoda że tak to płynie nie ubłagalnie ,że nie można zatrzymać tego wszystkiego.A może  ja nie mogę się przyzwyczaić do miasta bo tu wszyscy gdzieś biegną ,rok temu mieszkałam na wsi tam czas płynie wolniej.A może brak mi słońca i tej wiosny i tak mnie wzięło na refleksje?Chyba że to początek jakiejś depresji albo przemęczenie zimowo -wiosenne?Ech wiosna- gdzie ty jesteś?
kinga (19:04

13 marca 2011
Już rok minął jak zakończyło się moje leczenie wszystko powracało do normy , no może nie wszystko.W dalszym ciągu mam problemy z koncentracją i z pamięcią,z tą jest najgorzej.Cały czas zapominam czegoś , nie mogę sobie przypomnieć imion czy nazwisk.Kiedyś nie miałam z tym najmniejszego problemu a teraz hmmm .Ostatnio wyszłam do pracy i zapomniałam zamknąć drzwi ,przypomniało mi się kiedy byłam w połowie drogi i musiałam dzwonić do córki o 6 rano aby zamknęła .Nie bardzo też umie odnależć się wśród ludzi którzy dużo mówią , czy są głośni strasznie mnie to irytuje ,wtedy też mam potrzebę odizolowania się ,pobyć samemu z sobą.Dlatego miewam problemy w pracy głośne koleżanki doprowadzają mnie do szału ,nie chcąc wchodzić w konflikty z nimi zakładam słuchawki i zatapiam się w moją muzykę.Niestety to się im nie podoba ,twierdzą że je lekceważę .Ale ja naprawdę jestem psychicznie zmęczona tym ich gadaniem , nie mam siły im tłumaczyć czemu ja ich tak odbieram ,czemu mnie to denerwuje jestem zmęczona i tyle.Wiem że co bym nie powiedziała to mnie nie zrozumieją bo nie przeszły tego co ja.Zastanawia mnie jedno ,jak to się dzieje że interferon robi takie spustoszenie w mózgu ,a wiem że tak robi,gdyż rozmawiam z ludżmi po leczeniu i oni tak samo twierdzą.Czy ktoś mi odpowie na takie pytanie.?
kinga (21:06

poniedziałek, 4 czerwca 2012


Przeczytałam dziś pięknego bloga,pisze go mama chorej córeczki,jeśli ktoś chciałby pomóc tej rodzinie oto link do bloga.http://www.kochamylaure.pl/page/12/
         
        Iv.pl
Dziewczynka Laura jest chora na niezwykle rzadką chorobę genetyczną ,jej dzielni rodzice walczą o normalność dla swojej córeczki.
kinga (18:58)

9 lutego 2011
Odebrałam wczoraj wynik rtg kręgosłupa szyjnego.Takiego stresu jak ja przeszłam nie życzę nikomu , okazało się jednak że wszystko jest oki. A czego ja już sobie nie myślałam , to jeden Pan Bóg wie.Najgorsze co mi przyszło do głowy , to że będę do końca życia leżała w łóżku , bo to co mi zmontowali w kręgosłupie 27 lat temu ,mogło się rozsypać.
Jestem wściekła na naszą służbę zdrowia ,jak można zatrudniać tak debilnych lekarzy nieuków , którzy nie potrafią opisać fotki z rtg .Ten który miał opisać moje rtg ,nie umiał a więc zabrał do szpitala aby koledzy mu pomogli to zrobić .A co ja przeżywałam to guzik kogo to obchodzi.Na opis zawsze czekałam 1 dzień , tym razem musiałam czekać cały tydzień.Jedyny plus[heheh] to ,że się dowiedziałam po 27 latach ,iż nie mam jednego druta w kręgosłupie tylko albo aż 4,czego do tej pory nie wiedziałam,bo na poprzednich rtg wychodził jeden.Druty te zcalają moje kręgi.Na tą chwilę jestem już spokojna,wiem że jest dobrze i bardzo, bardzo się cieszę.Tyle że ja już boję się tak lekarzy ,iż nie wiem czy będę w stanie się do nich wybrać.Paraliżujący strach mnie ogarnia na samą myśl o nich.Boję się aby znów mi czegoś nie wymyślili.
kinga (21:47)


05 lutego 2011
Dawno mnie nie było tak jakoś zeszło ,a dziś jestem.Kiedyś w jednym z postów pisałam o mojej chorobie , którą przeszłam w dzieciństwie.Było to usuniecie ropnia z kręgosłupa szyjnego.
Do czego zmierzam ,otóż kilka dni temu robiłam rtg owego kręgosłupa,potrzebne mi to badanie gdyż staram się o grupę  niepełnosprawności a, a ostatnie rtg miałam 10 lat temu.Wtedy też było wszystko oki.Wczoraj poszłam po odbiór tego badania i okazało się że go jeszcze nie ma.Pani radiolog miała w ręku opis badania ale niestety nie oddała mi go , powiedziała mi natomiast że muszę dostarczyć historie choroby z tej operacji i musi mi zrobić jeszcze jedno foto z przodozgięcia szyji.I co?I ja jestem już załamana .Niczego mi nie chciała powiedzieć ,gdyż nie jest lekarzem i nie może ,w poniedziałek ma być opis.A ja ,co ja mam robić?siedzieć przerażona przez te 3 dni?Mam w głowie tysiące niewiadomych,co będzie jeśli jest tak żle i będę musiała przejść kolejną operacje, a ja po ostatniej narkozie nie mogłam się wybudzić ,umknęły mi 2 dni z życia.Wtedy pielęgniarka z bloku po operacyjnego mi powiedziała że myślały iż nie przeżyje.W najlepszym razie wsadzą mnie w kołnierz ortopedyczny do końca życia,chodziłam już w takim ponad rok , więc wiem jak to jest.A co z moją pracą ?Kołnierz wyklucza tą pracę ,którą wykonuję i co wtedy?I najważniejsze pytanie -czy wszystko musi się przytrafiać właśnie mi?Czym ja sobie na to wszystko zasłużyłam ,no czym?
kinga (16:49)

23 grudnia 2010
I znów święta ,czas na zatrzymanie się przemyślenia także radości.A ja wracam do tych z przed roku .Wtedy nie było tej radości , tamte święta były nijakie .Ot chyba dzień jak każdy.Było zatem dużo łez , nawet opłatkiem trudno było się podzielić , były tylko jedne życzenia dla mnie - dużo zdrowia.Jutrzejsza wigilia będzie inna , radosna i takiej życzę wszystkim jak również zdrowych ,wesołych i spokojnych świąt oraz szczęśliwego nowego roku 2011.
                          
kinga (21:56)

05 grudnia 2010
Wchodzę tu dopiero dziś , emocje opadają wreszcie dotarło do mnie ,że jestem wyleczona.Czuję się bardzo dobrze .Dzięki temu blogowi przetrwałam całe moje leczenie , tu mogłam napisać jak mi żle i ile to mnie kosztowało .Czytając to wszystko , widzę jaka byłam słaba , nie tylko fizycznie ale przede wszystkim psychicznie.Wyżalanie się publicznie to zupełnie nie w moim stylu , nigdy bym tego nie zrobiła gdybym nie musiała być leczona.Zastanawiałam się wiele razy czy nie skasować tego bloga , ale może kiedyś  pomoże on komuś .
Chciałabym z tego miejsca podziękować wszystkim którzy pomogli mi przejść przez to piekło .W szczególności Wioli i Marcinowi.Bez nich na pewno bym sobie nie poradziła ,to oni mnie wspierali w każdej chwili to dzięki nim dotrwałam prawie do końca .Byli ode mnie bardzo daleko ale jednocześnie bardzo blisko , jesteśmy z innych miast.Wioli nigdy nie poznałam w realu -znamy się dzięki telefonom oraz wirtualnie , ale ona zawsze wiedziała kiedy mi żle i dzwoniła nawet wtedy kiedy nie miałam ochoty z nikim rozmawiać.Życzę wszystkim spotkania takich dwóch bratnich duszyczek .Jeszcze raz wam dziękuję Wiolu i Marcinie.
Na koniec proszę czytających ten blog badajcie się w kierunku hcv jak i hbv , to dwa bardzo grożne wirusy.Lepiej wiedzieć wcześniej i zapobiegać a niżeli żyć w nie wiedzy.Widzicie na moim przykładzie że można z tym wygrać i być zdrowym.
kinga (13:44)

13 listopada 2010
Mam minusa .Jestem zdrowa.Wygrałam.
Wygrywają ci co się nie poddają.
kinga (22:28)

08 października 2010
Jestem chociaż dawno mnie tu nie było, jakoś tak zeszło,nie miałam czasu i chyba ochoty tu wchodzić.W dalszym ciągu oczekuje na wynik Rna jakościowego, czekam już 2 miesiąc.Na początku powiedziałam sobie, że nie będę dzwoniła , aby się dowiedzieć czy ten wynik już jest i jaki,ale po miesiącu zadzwoniłam i nic nie ma go, także trzeba czekać cierpliwie.poczekam chyba jednak do listopada , jak pojadę na wizytę do hepatologa to się dowiem , chyba że znów coś mnie podkusi i będę dzwonić.Niby po co dzwonić przecież i tak niczego to nie zmieni , bo nawet jeśli bym miała plusa to i tak leczenie bym miała za jakieś 2 lata , więc nie potrzebnie się denerwować.Co więcej u mnie?Wróciłam do pracy po półtora roku nieobecności , miałam być zwolniona a nie jestem , do grudnia mam pracę zapewnioną.Okazała się to dobra terapia dla mnie , czuję się jakbym pracowała tam cały czas , bez żadnej przerwy .Dziwna jest natomiast jedna rzecz , zapomniałam prawie całą terapie, mam świadomość  że ją przeszłam i co się wydarzyło ,ale to jest tak jakby nie było tego 1 roku , nie ma , luka.Może to i dobrze po co pamiętać to co złe.Czuję się dobrze , chociaż od czasu do czasu bolą mnie stawy jedyny mankament to problemy z pamięcią i wypadające włosy , z którymi nie mogę sobie poradzić , istne kołki ani ich ułożyć ani zakręcić , nic się nie trzyma.Dwa tygodnie temu zrobiłam próby wątrobowe , są w porządku , alat 14 aspat 14 oraz usg wątroby wszystko z nią dobrze.Wierze więc że będzie minus.
kinga (20:30)

27 sierpnia 2010
Oddałam tą cholerną krew na hcv Rna jakościowego i o dziwo uspokoiłam się.Nie wiem na jak długo ale na razie jest spokój.Nie powiem ,że co ma być to będzie , bo tak nie jest .Wracając do moich przemyśleń o sobie , nadal nie jestem tą osobą z przed terapii i powoli się przyzwyczajam do nowej ja.Nie powiem aby to było łatwe, bo nie jest.Inaczej postrzegam teraz ludzi , przestałam się tak nad nimi rozczulać jak to robiłam wcześniej.Jednej cechy mi zaczyna brakować najbardziej ,nie jestem tak pyskata  jak kiedyś , nie potrafię się tak zawzięcie bronić jak to było dawniej , nie potrafię zawalczyć o swoje .Ludzie mi zaczynają mówić że jestem spokojna , a przecież to nie ja jestem , zawsze rozkrzyczana , nie dająca sobie w kasze dmuchać.Już nie liczę na to że to wróci bo pewnie tak nie będzie, tyle tylko , że przez to moje terażniejsze ja czuję się jakbym miała z 60 lat.
kinga (21:13)

23 sierpnia 2010
Boję się , cholernie boję .W tym tygodniu jadę oddać krew.Czy ten skurwiel wrócił czy nie?Jak ja przeżyje to oczekiwanie na wynik .Tyle tygodni.Czy nie mogą zrobić to już, teraz .Prędzej osiwieje jak gołąb niż się doczekam.Wątroba mnie kuje teraz codziennie nie wiem czy coś się dzieje z nią , czy  stres mnie zżera..
kinga (19:44)

10 sierpnia 2010
Przyszedł sierpień , miesiąc który jest moim być albo nie być.To miesiąc który mi odpowie czy wirus wrócił , czy jestem dalej bez wirusa.Pod koniec sierpnia jadę oddać krew , okaże się co będzie.Czy się boję?Boję się jak cholera , może by było lepiej żyć w niewiedzy.Ale nie ja jestem z tych co muszą wiedzieć.A jak wrócił, co dalej?Nie chce przechodzić raz jeszcze przez to piekło.
Dziś byłam u neurologa , gdyż boli mnie kręgosłup , jednocześnie chciałam , aby wypisała mi wniosek na rentę.Sympatyczna pani doktor przebadała mnie wzdłuż i w szerz i oznajmiła mi ,że nie mam co się starać o rentę gdyż i tak jej nie dostanę , bo jestem za zdrowa.Śmieszne , kręgosłup po skomplikowanej operacji ,wirus c wiele innych chorób i jestem za zdrowa .No cóż musiałabym przyjechać na wózku inwalidzkim , to wtedy bym była chora .Mogę za to się starać o grupę inwalidzką.A rehabilitację mam wyznaczoną na 1 grudnia, śmiszne to ,do grudnia to kręgosłup mnie przestanie zapewne boleć NFZ jest zajefajny.Kocham naszą Polske za wspaniała opiekę nad chorymi. Jak nie umrę to żyć bedę hehehehe.
 
kinga (21:06)

29 czerwca 2010
U mnie nic nowego .Ostatnio robiłam badania morfologii oraz tarczycy , wszystko jest w normie.Alaty 19 aspaty 15 czyli super , być może wirus nie wraca , z czego bardzo bym się cieszyła.Niech zostanie minus jak najdłużej.
Jest teraz lato , spacerując często myślę , co ja przechodziłam rok temu , nie mogłam chodzić nawet kilkuset metrów , ciągle słabłam , nie miałam na nic siły.Szukałam tylko cienia bo tam mi było dobrze, teraz nawet się na tym łapię ,idąc w słoneczny dzień schodzę w miejsce zacienione , chociaż nie muszę, chyba się do tego przyzwyczaiłam.Kiedy jadę gdzieś dalej , łapię się na tym , kto ze mną pojedzie , bo zawsze ktoś musiał mi towarzyszyć , teraz tego nie potrzebuję ale takie przyzwyczajenia we mnie siedzą.
Wymazać się tego z pamięci niestety nie da, żyję nadzieją że nie będę musiała przez to przechodzić raz jeszcze.
Słoneczne pozdrowienia dla wszystkich.
kinga (09:50)


06 czerwca 2010
Dawno mnie tu nie było, ale tak jakoś się złożyło.
Mijają kolejne tygodnie od zakończenia terapii i jak wspomniałam w ostatnim poście , narasta coraz większy strach przed nawrotem choroby.Boję się cholernie tym bardziej, że w ostatnim miesiącu dowiedziałam się o śmierci kolejnej osoby chorej na hcv .Była prawie w moim wieku , Od momentu kiedy dowiedziała się o chorobie minęło zaledwie 8 lat.Czy to oznacza że nas chorych na hcv nie czeka długie życie?czy te plakaty które są porozwieszane w ośrodkach zdrowia krzyczące ,iż hcv to cichy zabójca krzyczą prawdę?czy my jednak siedzimy na bombie zegarowej z opóżnionym zapłonem?
Wychodzi na to że tak, to prawda.Tyle że my chorzy nie dopuszczamy tych wiadomości do swoich umysłów, albo nie ,my po prostu bronimy się przed tymi wiadomościami .Bo inaczej można by oszaleć.Ale jak można tak żyć?wiedząc o swoim być albo nie być.Przyzwyczaić się?Dużo tych pytań na które nie ma odpowiedzi.
Kiedyś już pisałam że nie jestem już taka jak przed terapią,i jest tak dalej .Ja to nie ja i już chyba nie będę inna , a tak bym chciała wrócić do tamtej osoby osoby z przed leczenia.Czemu tak się nie dzieje ,co ten interferon mi zrobił?Zabrał jedną osobę a podstawił drugą?Czytając to ktoś może pomyśleć że popadam w depresje otóż nie , tu mogę napisać to co nikomu nie powiem rozmawiając .
Będąc na leczeniu pisałam , że znajomi się ode mnie wtedy odsunęli , nie dzwonili ,nie odwiedzali .A teraz hmmm jak najbardziej powrócili jak bumerang , bo znowu jestem zdrowa,pełna sił .Ale ja ich teraz trzymam na dystans od siebie , to nie jest już to co kiedyś , ja dalej mam do nich żal , że wtedy byłam sama ,nie pamiętali o mnie jak byli mi potrzebni , a teraz do czego mi są potrzebni ? do szczęścia ? otóż nie .Teraz to ja sobie radze doskonale bez nich , już im nie wierze .Jasne spotykamy się od czasu do czasu , ale czy na tym polegają znajomości ?Odrzucając chorych a otaczając się zdrowymi ludżmi .Przecież nikt nie wie co kogo może spotkać .Życie pisze każdemu scenariusz , dla mnie napisało taki a nie inny .
kinga (14:52)